/ Alice /
Kiedy się obudziłam, na dworze było już dosyć jasno. Moje
oczy, były nadzwyczaj zmęczone. Przez dłuższą chwilę, nie mogłam przyzwyczaić
się do światła. To zapewne sprawka wczorajszego pomieszania tabletek, z winem.
A przekonałam się o tym dopiero, gdy wstałam z łóżka. Łupało mnie w głowie, a
przed oczyma miałam mroczki. Na moment musiałam przytrzymać się szafki, aby
doprowadzić się do równowagi. Zerknęłam na zegarek. Wpół do dziewiątej. Ubrałam
na siebie krótkie, jeansowe spodenki i zwykły, biały top. Od wczorajszego dnia,
coś się zmieniło. Nie chciałam gonić za modą, przeglądać tych wszystkich
czasopism, dla idiotów. Teraz byłam sobą. Zwykłą, szarą i ponurą Ally. Zbiegłam
cichutko do kuchni, w której zastałam Willa i Barbarę. Panowała między nimi
gęsta atmosfera. Nie wiem, czy pokłócili się wczorajszego wieczora, ale coś
musiało między nimi zajść. I to poważnego, ponieważ oboje, nigdy nie
zachowywali się tak w stosunku do siebie. Blondyn spojrzał na mnie wściekle i
nakazał usiąść przy stole. Postąpiłam, tak, jak chciał. Nie potrzeba mi było w
tej chwili problemów. Miałam ich wystarczająco dużo. Boląca głowa, nadal dawała
mi się we znaki. Westchnęłam żałośnie, opierając twarz na dłoniach. Zerknęłam w
ogromne okno. Z oddali dało się słyszeć dźwięki świerszczy. Ciekawe jak to jest
być takim świerszczem? Małym i bezbronnym. Zupełnie jak ja.
- Alice! – ryknął w moim kierunku William – Mówię do ciebie
od ponad pięciu minut, a ty nie reagujesz. Co się do cholery z tobą dzieje?
- No to mów dalej. Słucham przecież – mruknęłam, spoglądając
spod byka na Barbarę, która przypiłowywała swoje długie i lśniące paznokcie. W
tej samej chwili, spojrzałam na swoje dłonie. Chude palce, nadal były takie
same, jak po wypadku rodziców. Lekko zaokrąglone paznokcie, nie wydawały się być
aż tak piękne, jak narzeczonej mojego brata. Ja byłam nikim, w porównaniu z
nią. Nie mogłyśmy się nawet porównać. Nie miałam przy niej żadnych szans.
- Wcale mnie nie słuchasz. Możesz mi podać powód, dla
którego się tak zmieniłaś? Wczoraj, jak zasnęłaś, dzwoniła Scarlett, że
zerwałaś z nimi jakikolwiek kontakt. Powiedz mi… - tu Will zrobił przerwę.
Długą, okrutnie nużącą przerwę – Czy ty jesteś ćpunką?
Może tak, może nie – przebiegło mi przez myśl. Nawet, gdybym
mu powiedziała, to i tak by nic nie zrozumiał. On był inny. Nie należał już do
mnie. Ja nadal byłam sobą. A on był inny. Zupełnie. Nie, nie. Nie mogłam mu
powiedzieć prawdy. Ale jego zachowanie, przyniosłoby mi radość. Byłabym
zachwycona, zadowolona, że tak go krzywdzę. To była najlepsza myśl, jaka mogła
mi wpaść do głowy tego poranka. Wyszczerzyłam się złowrogo i kilkakrotnie
pokiwałam głową. Blondyn przetarł dłońmi twarz, głęboko wzdychając. I nie było
to takie zwykłe westchnięcie. Westchnął wściekle, a zarazem wyrozumiale.
Zresztą co mnie to obchodziło? Kim on jest, żeby go to interesowało? Jestem
dorosła, mogę robić co chcę i jak chcę. Mam w dupie, co sobie pomyśli.
- Buntujesz się. Jeśli masz jakieś problemy, możemy
porozmawiać. Jestem twoim bratem, Alice – dodał cicho Will. Wiedziałam, że jest
zdenerwowany. Zauważyłam, jak jego mięśnie drgają, a Barbara delikatnie
głaszcze dłonią jego plecy. Kiedy usłyszałam słowa mężczyzny, wybuchłam
głośnym, perlistym śmiechem. On mógł ze mną porozmawiać? Ciekawe o czym. My nie
mieliśmy wspólnych tematów. Dopóki nie pojawiła się w tym domu Barbara,
wszystko było dobrze. To zwykła kretynka. Strasznie jej nienawidziłam.
Kilkakrotnie zauważyłam przelotny uśmiech, na jej twarzy. Była dumna.
Triumfowała. Cieszyła się, że wkrótce dojdzie do kłótni, a ja ucieknę z domu.
Miałaby wtedy mojego Williama na własność. Ożeniliby się. Mieli dwójkę uroczych
dzieci i prawdziwy dom, w którym zabrakłoby miejsca dla mnie. A ja przecież też
byłam człowiekiem. Czułam. Rozumiałam. Doświadczałam. Pragnęłam. Oni traktowali
mnie jak zwierzę, którego można się w każdej chwili pozbyć. Zsunęłam się z
krzesła, chcąc wyjść z pomieszczenia. Niestety. Zatrzymał mnie głos Williama.
- A ty dokąd? Jeszcze nie skończyliśmy omawiać twojego
wczorajszego wybryku.
- Błagam cię. Nie ośmieszaj się. Jesteś żałosny i sam dobrze
o tym wiesz. Wyprowadzam się stąd – fuknęłam w kierunku brata, robiąc dwa
kolejne kroki. Wkrótce po tym, on złapał mnie za ramiona i szarpnął moim
ciałem, jakbym była nic nieważącą, kruchą laleczką. Blondyn wściekł się nie na
żarty. Właśnie o to mi chodziło – pomyślałam. Ale nie byłam zadowolona.
Rozzłościłam go nie potrzebnie. Tak, może dałby mi spokojnie wyjść z domu. A
teraz… Teraz stał się znowu potworem. Tylko nie miał już ogromnej ilości
sierści, ani wyłupiastych oczu. Ani nie był pedofilem. Był po prostu moim
bratem, którego jeszcze niedawno kochałam. Zaczęłam szlochać. Cicho szlochać.
Było mi źle. Fatalnie. Marzyłam o śnie. Kojącym śnie. Serce Williama chyba
zmiękło, ponieważ objął moje ciało swoimi umięśnionymi, długimi rękoma. Znowu
mogłam czuć się jak małe dziecko. Znowu byłam kochana. Dziesięć minut później,
rozdzieliła nas Barbara, twierdząc, że jest jej słabo. Mężczyzna spojrzał na
mnie, a następnie kazał mi iść do pokoju. Miał wrócić później, aby dokończyć
rozmowę. Ale ja nie byłam tego taka pewna. Dobrze wiedziałam, że dzisiejszego,
sobotniego wieczora, odbywa się impreza w domu Alexa. Zaprosił mnie wczoraj do
siebie, zaraz po tym, jak sprzedał mi LSD. Obiecał, że nauczy mnie brać czegoś
innego. Wielokrotnie słyszałam, że Alex, razem z Justinem, sprzedaje takim
młodym narkomanom, jak ja, kwas, albo ecstasy. Sam opowiadał mi, że nie zaczął
od LSD, a pigułki szczęścia. To było według niego bezpieczniejsze. Chociaż
teraz, siedział w gorszym bagnie. Brał kokainę, a niedługo skończy pewnie, jako
trup. Raz dwa, zganiłam się za taką myśl, wbiegłam do pokoju, zamykając przy
okazji drzwi na klucz. Podeszłam do ogromnego regału, wypchanego płytami. W
końcu zdecydowałam się na Black Sabbath – Snowblind. Koili mój ból, swoją muzyką.
Dostałam tę płytę od Justina, po tym całym spotkaniu w supermarkecie.
Powiedział, że to lek na wszystko. I miał rację. Stanęłam przed szafą. Nie
wiedziałam, co będzie idealne na taką imprezę. W końcu zdecydowałam się na
poszarpane jeansy, rozszerzane u dołu i rozciągnięty, stary sweter. Skoro byłam
taką modnisią, skąd w mojej szafie, znalazły się takie szmaty? Wczoraj, zanim
wróciłam do domu, zrobiłam małe zakupy w sh. Mogłam teraz wyglądać, jak inni.
Nie musiałam być zadbana. Spojrzałam do lustra. Mój wygląd odstraszał. Byłam
ponurym strachem na wróble. Nie dbałam o siebie. Dało się to zauważyć. Włosy,
które niegdyś uważałam za swój atut, były przerażające. Postanowiłam, że jutro
pójdę do fryzjera, obetnę je do łopatek i przefarbuję na jakiś dziki kolor. Chwilę
później, spojrzałam na szafkę nocną, na której leżało LSD. Zbliżyłam się do
niej, wyciągając małą, okrągłą zieloną pastylkę. Dwukrotnie obróciłam ją w
palcach, po czym wsunęłam do ust i zapiłam małym łykiem wody. Do wyjścia na
imprezę, miałam jeszcze kilka godzin, dlatego wskoczyłam do łóżka, okrywając
się satynową, błękitną kołdrą, aż po sam nos. Pierwszy raz w życiu, spało mi
się tak dobrze. Naprawdę. Czułam się, jak nowo narodzona. Gdy podniosłam się z
łóżka, na dworze było już ciemno. Przez okno, wpadało ciepłe, letnie powietrze
i dało się czuć zapach czerwcowej nocy. Spojrzałam oszołomiona na zegarek.
Dwudziesta trzecia. Wyskoczyłam czym prędzej z łóżka i wyjrzałam na zewnątrz,
otwierając cicho drzwi. Na korytarzu było jak makiem zasiał. Błoga cisza.
Cisza, której dawniej bym nie zniosła. Cisza, która doprowadzała mnie do
wściekłości. Teraz była ona czymś, czego pragnęłam już od dawna. I teraz
właśnie było mi to dane. Wróciłam do pokoju do kilkanaście dolców, a później
wymknęłam się po cichu z domu. Pewnie zapytacie, dlaczego nie zapytałam Willa.
Wiedziałam, że po tej wczorajszej, wieczornej aferze, nigdzie mnie nie puści.
Trudno, mogło się to dla mnie skończyć szlabanem, ale nie mogłam opuścić
pierwszej, tak ważnej dla mnie imprezy. Kiedy weszłam do ogromnej willi, w
której mieszkał Alex, szczerze się zdziwiłam. Chłopak jakoś nie bardzo pasował
mi do takiego otoczenia. Był zaniedbany. Wczoraj dojrzałam się na jego kurtce,
napis Gucci. Ale sądziłam, że znalazł ją gdzieś na śmieciach, albo w sh. Teraz
wiedziałam, że kupił ją w tym markowym, cholernym sklepie. Już od dawna
nienawidziłam center handlowych. To było strasznie popieprzone. Dlaczego ludzie
musieli płacić za zwykły znaczek? W normalnym sklepie, można kupić taki sam
ciuch, za połowę ceny. Jednak do niedawna, sama byłam na tyle głupia, aby
wyrzucać pieniądze, na markowe ubrania. Musiałam być wtedy najlepsza.
Najwspanialsza. Pewnego dnia, gdy jeszcze grzecznie i pilnie uczęszczałam do
szkoły, chłopaki z klasy, zrobili listę, umieszczając na niej dziewczyny. Od
najlepszej, do najgorszej. Pierwsze miejsce zajmowałam ja. Moimi zaletami były
długie, wspaniałe włosy. Delikatne dłonie. I wielkie, czarne jak smoła, oczy.
Wielu chłopców uważało, że mam boskie nogi. Mogłam iść na modelkę. Nawet kilka
razy planowałam to ze Scarlett, ale niestety, wszystko legło w gruzach.
Westchnęłam cicho, rozglądając się po mieszkaniu. W kuchni zastałam Alexa, z
jakąś brunetką. Chłopak na mój widok, poprosił, aby tamta odeszła i objął mnie
ramieniem. Był wstawiony. Czułam od niego słodką woń alkoholu. Pachniał tak
samo, jak moje czerwone wino, wczorajszej nocy.
- Jak super, że już jesteś – oznajmił mi Alex, prowadząc do
grupy, bawiących się w ogromnej sali, ludzi – Justin się niepokoił, że się
rozmyślisz i nie przyjdziesz.
- Bo miało mnie nie być. Wczoraj po LSD i winie, miałam
jakiś napad, zrobiłam w domu aferę i po prostu stamtąd zwiałam. Wrócę rano. Na
pewno, gdy Will się dowie, oberwie mi się porządnie – odparłam, wzruszając
ramionami. Wyciągnęłam z rąk Alexa jointa, wsuwając go pomiędzy swoje palce, a
następnie w wargi. Dzisiaj poszło gładko. Nie dostałam ataku kaszlu.
Zaciągnęłam się kilkakrotnie, zatrzymując dym na parę sekund w ustach, a
następnie wpuszczając go do płuc. Czułam się lekko. Mimo, że znowu ogarniała mnie
senność, a głowę miałam ciężką, byłam szczęśliwa. Muzyka dudniła mi w głowie. I
w uszach. I w brzuchu. W całym ciele. Idąc z Alexem poprzez korytarz, bujałam
się w rockowych rytmach. Mogłam szaleć. Szaleć dowoli. Wkrótce potem, brunet
podał mi niewielki papierek. Dowiedziałam się od niego, że to kwas. Absolutny
odlot – dodał. Włożyłam go do ust, w tym samym momencie co Alex i połknęłam.
- Ślicznie, Ally – pochwalił mnie chłopak. Do Justina nie
dotarliśmy. Oboje szaleliśmy na parkiecie. Było cudownie. Życie. Ta impreza.
Poczułam się lekka i odlotowa. Byłam strasznie szczęśliwa. Parę minut później,
oboje spragnieni, pognaliśmy do barku, w którym było mnóstwo alkoholu. Alex
zaproponował mi kruszon z rabarbarem. Wypiłam wszystko jednym haustem. Pyszne.
Było mi gorąco. Czułam, jak wszystko w środku mnie pali. I to nie był taki
ogień, który mi dokuczał. On był jak najbardziej świetny. Ponownie wróciłam z
Alexem na parkiet, oddając się rytmom. Zmęczenie ustąpiło. Widziałam mnóstwo
twarzy, które się do mnie uśmiechały. W końcu przyszedł do nas Justin.
- Justin! – krzyknęłam, obejmując chłopaka od tyłu, wtulając
jednocześnie swój policzek w jego plecy. Zdecydowanie mój najlepszy dzień.
Szatyn głośno się roześmiał, dotykając moich dłoni. Miał takie miękkie ręce. Mógł
mnie dotykać całymi dniami.
- Ally! Ty tańczysz. Jesteś moją boginią – szepnął,
odwracając się do mnie przodem. Tak. Tańczyłam z Justinem, Alexem i innymi
osobami, których nie znałam. Tu było tak wystrzałowo, że w końcu zabrakło mi
słów. Wczuwałam się w rytmy, które wygrywał DJ. Szczęście. Radość. Miłość.
Przyjaźń. To jedne, z niewielu odczuć, jakie teraz posiadałam – Chodźmy się
napić, Ally.
Dałam się pociągnąć ponownie do barku. Ale rabarbarowego
napoju już nie było. I Alexa też nie. I nikogo. Byłam ja i Justin. Szatyn nalał
mi pełen kieliszek czerwonego wina. Pachniało. Wspaniale. Ale nie tak, jak to
moje wczoraj. To drapało trochę w gardło i przez nie, zrobiło mi się jeszcze
cieplej. To zasrane ciepło, doprowadzało mnie do szału. Przypomnieli mi się
rodzice. Nie byliby ze mnie zadowoleni. W jednej sekundzie zaczęłam szlochać.
Justin znowu złapał mnie za rękę i wyciągnął na świeże powietrze. Usiedliśmy
pod ogromnym drzewem, upajając się zapachem nocy. Opowiedziałam chłopakowi całą
historię. Słuchał mnie. A może tylko mi się zdawało. Może go nudziłam. Może
słuchał mnie tylko z grzeczności. Ale Justin nie był grzeczny. Był szaleńcem.
Zwariowanym narkomanem. Zupełnie jak ja. Ale ja jeszcze nie byłam ćpunką. Ja
byłam nadal normalna. Ale szalona. Wszystko wokół było rewelacyjne i przyjemne.
Parę sekund później, obsypywałam twarz Justina pocałunkami. On siedział
nieruchomo, pozwalając mi na dalsze ruchy. Gdy wkrótce nasze usta spotkały się
jednym muśnięciem, poczułam, że się zakochuję. Ja. Alice Jones. Mam osiemnaście
lat i jeszcze nie miałam chłopaka. Jeszcze nie byłam z chłopakiem. Jeszcze nie
kochałam się z chłopakiem.
Czyż istnieje ucieczka
bardziej idealna, niż ta od własnych problemów i lęków?
_________
http://my-love-is-like-a-star.blogspot.com/
Pytania?
Data kolejnego rozdziału: 07.09.2012r.