/ Alice /
Dobrze. Tak, teraz jest dobrze. Ale czy wcześniej też tak
było? Czy uważałam, że jestem szczęśliwa? Niestety było zupełnie inaczej.
Wszystko zaczęło się dokładnie piętnastego czerwca. Był to dzień, w którym
postanowiłam zrobić sobie wagary. Miałam dosyć szkoły i wszystkiego, co się w
niej działo. Chciałam odpocząć, przez jeden dzień, a zdawałam sobie sprawę z tego, że William nie pozwoli mi zostać w
domu. Ciągle gnałam przed siebie, nie zwracałam uwagi na nic. Chciałam spełniać
swoje najskrytsze marzenia, kosztem zdrowia. Byłam zmęczona. Cholernie
zmęczona. Pewnie pomyślicie, czym taka zwykła nastolatka, mogłaby być zmęczona.
Nie miałam ani stu lat, ani nie byłam chora. Wtedy jeszcze nie. Wczesnym
rankiem, Will odwiózł mnie na lekcje do szkoły, oddalonej od mojego domu o
jakieś trzydzieści minut. Zwykle jeździłam sama, ale dzisiejszego dnia, nie
mogłam poruszać się po mieście samochodem, dlatego poprosiła brata, aby mnie
podwiózł. Jak zwykle wysiadłam na przystanku autobusowym. Zaczekałam, aż William
odjedzie i dopiero wtedy mogłam gdziekolwiek ruszyć. Dobrze wiedziałam, że
każdego ranka, wszyscy, którzy ćpają i palą, zbierali się w niewielkiej
kawiarence. Postanowiłam się tam udać. Droga zajęła mi około pięciu minut, co
było ogromnym plusem, ponieważ sporo osób stamtąd, ulatniało się na lekcje.
Mimo, że chodzili naćpani, nikomu to nie przeszkadzało. Wielu nauczycieli w
moim prywatnym liceum, nie interesowało się niczym. Każdy miał swój mały, chory
świat, w którym nie było miejsca dla nas, uczniów. Zwykle w takich sytuacjach,
czułam się okropnie. Chodziłam przygnębiona, uświadamiając sobie, że tak
naprawdę nikt nie znajduje dla mnie odpowiednio dużo czasu. Will miał
narzeczoną, firmę ojca i mnie na utrzymaniu. Oczywiście, dbał o wszystkie moje potrzeby
i zachcianki, ale to nie zapełniało pustki, panującej we mnie. Ness, Scarlett i
Eli również chciały mnie uszczęśliwiać na siłę. A to nie było nikomu potrzebne.
Mogłam na nie liczyć w każdej chwili, jednak wielokrotnie czułam się okrutnie
samotna. Myślałam, gdzie w tym wszystkim jestem ja? Kiedy ktoś zajmie się mną
na tyle, na ile będę potrzebować? Kiedy w końcu poczuję się kochana i
bezpieczna? Czułam się tak. Gdy weszłam do Pat’s Cafe. Tam każdy z osobna,
przyjął mnie troskliwie. Kilka dni później, byli już dla mnie jak rodzina.
Poznałam Alexa, który był przyjacielem Justina. Tak. Tego z supermarketu. Oboje
byli tak zaćpani, że nie zważając na nic, zaproponowali mi narkotyki. Na
początku nie byłam pewna. Nie chciałam być w bagnie, z którego wiadomo, ciężko
się wydostać. I gdyby nie dziura, którą nosiłam w sobie i której nie miałam
czym zapełnić, na pewno bym odmówiła. Na początek dostałam LSD. Połknęłam
kapsułkę, przytrzymując ją chwilę na języku. Wszystko zacementowałam łykiem
coca coli, którą dostałam od jakiejś dziewczyny, która tylko tam paliła.
- Grzeczna, Ally – skomentował to Justin, głaszcząc mnie po
ramieniu. Od tamtej pory, aż do dziś, nikt nie zwracał się do mnie Alice. Byłam
po prostu Ally. Bezbronna. Samotna. Zmęczona. Naiwna. Dziecinna, Ally.
Wielokrotnie słyszałam, że od LSD, nie można się uzależnić. Każdy miał się
zrelaksować, a ja w jednym momencie, poczułam się jeszcze bardziej pusta i
opuszczona. Podkuliłam kolana pod brodę, kiwając się raz, za razem. W przód i w
tył. Parę sekund później miałam na ciele gęsią skórkę. Było mi na tyle zimno,
że bluza Justina i Alexa, nie pomogła nic. To cholerne zimno mnie prześladuje –
pomyślałam. I właśnie wtedy, w mojej głowie zaczęło szumieć, później pojawiły
się jakieś głosy. Ktoś dosyć groźnie mnie karcił. Strasznie się tego bałam, ale
nie mogłam nic poradzić. Dopiero na samym końcu, mogłam się zrelaksować. Nie
zwracałam uwagi na nic. Kompletnie. Byłam tylko ja i moje uczucia. Czułam się
wspaniale. Miałam ochotę robić wszystko na raz. Cieszyłam się życiem, czasem
spędzonym z nowymi przyjaciółmi. A później wszystko minęło. Nie było zimna, ani
radości. Nie było nic. Wrócił smutek i rozgoryczenie, które chciałam zapełnić
ponownie.
- Nie możesz brać jedną za drugą, bo w końcu odpadniesz.
Spokojnie, Ally. Pokażemy ci lepsze życie. Posmakujesz lepszych narkotyków. To
jeszcze nic – mrugnął w moim kierunku Alex, po czym nachylił się nad dwudziesto
dolarowym banknotem, na którym była rozsypana kokaina. Rozdzielił ją dokładnie
na dwie połowy, wciągnął swoją część nosem i podsunął papierek Justinowi.
Widziałam jeszcze, jak tamten zapija wszystko czystą wodą i zaczyna kaszleć.
Ktoś kilkakrotnie postukał go po plecach, aż w końcu kaszel ustąpił. Na
szczęście z Justinem było inaczej. On wciągnął, zapił kokainę wodę i było po
sprawie. A ja… Ja znowu byłam sama. Nie było nikogo, kto jest mi w stanie
pomóc. Zapragnęłam wziąć jeszcze jedną tabletkę LSD i rozkoszować się jej
działaniem. Chciałam odpłynąć, móc unieść się ponad horyzont. Chciałam, żeby
było mi dobrze. Jakieś dwie godziny później, razem z Justinem opuściłam lokal.
Obiecałam odprowadzić go do pracy. W zasadzie i tak nie miałam nic lepszego do
robienia, więc po prostu się zgodziłam. Być może chciałam mu się odwdzięczyć za
chwilę ukojenia, tego nie wiem.
- Ally, posłuchaj mnie uważnie. Ty nie możesz być jak my.
Nie możesz się stoczyć i zacząć brać. Ja jestem narkomanem odkąd pamiętam.
Pracuję w supermarkecie, żeby mieć na nie kasę. Rodzice, gdy się dowiedzieli,
odcięli mi kieszonkowe. Mam gdzie spać, dostaję ubrania, ale pieniędzy nigdy. Ally,
nie możesz zostać ćpunką – oznajmił mi Justin, obejmując jednocześnie moje
drobne ciało ramieniem. Wkrótce odpalił papierosa, rozkoszując się nikotynowym
dymem. Ale co on mógł wiedzieć? Nie rozumiał mnie i moich odczuć. Nikt mnie nie
rozumiał. Co jeżeli ja chciałam ćpać? Może zachciało mi się zostać narkomanką?
Byłam na niego wściekła. Sam zadowalał się od dawna, a mnie nie pozwalał nawet
na chwilę.
- Jeśli ty mi nie sprzedasz, kupię sama. Co za problem. Tu
wszędzie, na każdym kroku dostaniesz narkotyki. Nie uchronisz mnie przed
niczym, Justin – odparłam, opierając zmęczoną głowę, o jego ramię. Nawet przez
chwilę nie myślałam o tym, co powie Will. Co powie Scarlett, Ness i Eli. Ale
przecież co mnie to obchodziło? Liczyłam się ja. I tylko ja. To mną się nikt
nie zainteresował. NIKT. To słowo dzwoniło mi w głowie, a ja za nic, nie mogłam
się go stamtąd pozbyć. Czy od jednej, małej tabletki, mogłam zostać wariatką?
Oczywiście, że nie. Alice, co to za bzdury – pomyślałam, chichocząc w duszy,
jak mała dziewczynka. Tak. Mimo wszystko, nadal byłam dzieckiem. Może okropnym
bachorem. Co gdyby idealnie ułożony William dowiedział się, że jego
siostrzyczka chce zostać ćpunką? Na pewno nie byłby zadowolony. I właśnie do
tego chciałam dążyć. Chciałam ćpać, ale się nie stoczyć. Mogłabym pokazać
Willowi, że już go nie potrzebuję. Że mam nowych przyjaciół, którzy kochają
mnie. Taką, jaką jestem. Gdybym była smutna, mogłabym uszczęśliwić się LSD.
Nikt by na tym nie stracił, a mnie byłoby dobrze, chociaż przez chwilę.
- Cholera, Ally. Zrozum, że nie możesz ćpać. To ci nic nie
da. Spójrz na mnie. Jeszcze trochę, a się wykończę. Dla mnie nie ma miejsca na
tym świecie. Muszę stąd odejść, a inaczej nie potrafię. Jestem zbyt słaby, żeby
targnąć się na siebie. Nawet narkotyki, moi przyjaciele, nie chcą mi pomóc – od
dziś narkotyki były też i moimi przyjaciółmi. Mogłam zabierać je wszędzie. Do
sklepu, do szkoły, na plażę. Gdzie tylko chciałam. Ale przecież dla mnie też
nie ma tutaj miejsca. Ja też mogłam się zaćpać. Chociaż spróbować. Wtedy razem
bawilibyśmy się w raju, u pana Boga. Oboje bylibyśmy najszczęśliwszymi osobami.
- Ale ty nic nie rozumiesz. Ja mogę być narkomanką i wcale
się nie stoczyć – odparłam, zatrzymując się przed ogromnym budynkiem
supermarketu. Justin pokręcił głową, chwycił moje dłonie i odparł.
- To tak nie działa. Jeszcze niewiele wiesz o ćpaniu. Odpuść
Ally, póki możesz. Dla własnego dobra – chłopak ucałował subtelnie moje czoło i
poszedł do pracy. Pieprzony mądrala, powiedziałam sobie w duchu. Sam ćpa, a
mnie będzie pouczał. Zasrany egoista. Z tą właśnie myślą, wróciłam do domu.
Dochodziła czternasta, więc bez problemu, mogłam iść do mieszkania. Miałam
pewność, że zastanę tam Barbarę. Narzeczoną Willa. Swoją drogą, nigdy nie
wiedziałam co on w niej widzi. Oczywiście, była ładna, bogata i co nie tylko,
ale jej charakter, aż prosił się o zmianę. Wielokrotnie myślałam, że ona jest z
Williamem jedynie dla pieniędzy, jednak gdy próbowałam uświadomić to również
jemu, wychodziło to na odwrotne, co chciałam uzyskać. Wchodząc do domu,
usłyszałam głośny, melodyjny śmiech Barbary. To jedyne, co w niej lubiłam.
Miała niebiańsko czysty śmiech, który byłby w stanie zagłuszyć wszystko. Mogłam
słuchać go godzinami. Mimo wszystko, nadal jej nienawidziłam. Will prosił, abym
starała się przynajmniej być miłą. Ja tak, a ona? Dlaczego jej nie zwrócił
uwagi? Denerwowała mnie jej osoba. Za bardzo się rządziła. Wkroczyła w mój,
jakby się zdawało idealny świat. Zanim ona się pojawiła, ja i William, byliśmy szczęśliwi.
Byłam jedyną dziewczyną, którą mój brat kochał. A teraz, nie tylko musiałam
znosić Barbarę, ale i dzielić się z nią
blondynem. Podsycałam w ten sposób w sobie gniew, jaki czułam do
kobiety. Zanim dowiedziałam się, że oni są zaręczeni, miałam nadzieję i za
wszelką cenę, starałam się rozbić ten ich chory związek. Nie udało się. Za
kilka dni, Will miał poznać rodziców tej panny. Ale chwila… Przecież teraz
miałam Justina i Alexa. I moje najlepsze przyjaciółki narkotyki, które były w
stanie, pomóc mi w każdej chwili. Z czasem William dowie się o wszystkim.
Zobaczy, jak to jest dzielić się z kimś, ukochaną osobą. A może nawet i mnie
straci? Bo kto wie. Przyjdzie taki dzień, w którym zwariuję i zamkną mnie w
szpitalu psychiatrycznym. Albo się zaćpam. Albo narobię długów i ktoś mnie za
to zabije. Wtedy on by cierpiał, a ja byłabym zadowolona. Byłabym cholernie
dumna z siebie.
- Cześć – rzuciła sarkastycznie Barbara w moją stronę,
opiłowując już i tak, idealne paznokcie. Westchnęłam cicho pod nosem,
odwieszając torbę z zeszytami na wieszak.
- Cześć – odparłam, nie zwracając szczególnej uwagi na
kobietę. Nie specjalnie interesowała mnie jej osoba, ani to, co wyprawia.
Nalałam sobie w kuchni soku jabłkowego do szklanki i wtedy rozpętała się kompletna
awantura. Barbara zaczęła się na mnie wydzierać, że to jej sok, ponieważ na
wszystkie inne jest uczulona. Gówno mnie to obchodzi – oznajmiłam, zaczesując
włosy w wysokiego kucyka. Naprawdę tak było. Mogłaby się zatruć i do końca
swoich dni, leżeć w szpitalu. Nic bym nie powiedziała Williamowi i może
niedługo, znowu byłabym szczęśliwa.
- Słuchaj, jesteś nikomu nie potrzebną, wredną ladacznicą,
która tylko wadzi w tym domu. Sądzisz, że gdyby wasi rodzice nie zginęli, to
Will nadal by się tobą interesował? No nie bardzo – wykrzyknęła blondynka, cały
czas machając mi przed nosem, palcem. Słysząc o mamie i tacie, złapałam jej
chudą, nadzwyczaj kościstą, rękę. Oplatając ją dokładnie moimi długimi palcami.
- Nigdy więcej nie poruszaj tematu rodziców, jasne? To
ciebie nikt tutaj nie potrzebuje! – syknęłam w kierunku Barbary, puszczając z
uścisku, jej rękę. Ominęłam ją łukiem, zabierając przy okazji z wieszaka torbę
i pognałam do pokoju. Zamknęłam drzwi na klucz, wyciągając spod łóżka zdjęcia
rodziców i nasze, gdy byliśmy jeszcze szczęśliwą rodziną. Teraz wszystko się
spieprzyło. Pozwalałam łzom płynąć. W końcu musiałam dać upust emocjom. Kilka
godzin później, do domu wrócił Will. Barbara zaczęła mu coś zawzięcie tłumaczyć
i za chwilę usłyszałam pukanie do drzwi pokoju. Miałam nadzieję, że nie zastanę
za nimi tej idiotki, rujnującej kompletnie moje życie. Westchnęłam bezgłośnie,
chowając karton ze zdjęciami pod łóżko, a następnie otworzyłam drzwi. Za nimi
stał Will, kręcąc głową. Tak. Szykuje się, jak mniemam, długie i obfite w
przemyślenia kazanie. Barbara opowiedziała zmyśloną historyjkę, ustawiając mnie
w czarnym świetle… A wiecie co? Nic mnie to nie obchodzi. Jedyne o czym marzę,
to jutro znowu iść do Pat’s Cafe i kupić od Alexa LSD. To był mój plan.
Narkotyki niszczą
ludzi, ale tworzą legendy…
_______
No dobra. Rozdział nie jest taki, jakim bym chciała go widzieć. No ale cóż... Mam nadzieję, że wam chociaż trochę się spodoba. Nowy nie wiem kiedy. Na chwilę obecną muszą napisać coś na twylt, albo mlilas. Do następnego :*
Jestem w szoku. Nie spodziewałam się takiego rozdziału, po prostu napisałaś go idealnie! Doskonale opisałaś odczucia po tabletkach LSD, nie to że się znam czy coś XD ale czytałam o tym dużo. Cieszy mnie to że Justin chce ją od tego uchronić, ale jak widać na razie marnie mu to idzie. A ta Barbara? Od razu mi się nie spodobała, wredne babsko -,- ... Uwielbiam twój styl pisania, od razu się w nim zakochałam. Wszystko dokładnie i zrozumiale opisujesz o czym wiele osób czasami zapomina w swoich opowiadaniach, jestem pod wrażeniem, masz ogromny talent dziewczyno.
OdpowiedzUsuńRozdział jest niesamowity. Opisałaś w nim tyle uczuć i emocji, że nie mogę w to uwierzyć. Rozbawiło mnie zachowanie Justina - sam najpierw dał Ally razem z Alex'em te tabletkę LSD a potem chce ją od tego odciągnąć. Może to i dobrze ale mimo wszystko on też ćpa i to dziwne jest. Co do Ally - rozbawiło mnie to jak powiedziała, że od jednej tabletki nie można wpaść w nałóg - przecież właśnie od takiej jednej tabletki wszystko się zaczyna. Nie wierzę w to co się dzieje. Blog jest BOSKI a rozdział? Też jest BOSKI! Czytałam blogi o narkomanach - i to nie mało ale ten jest nadzwyczajnie ciekawy i profesjonalny. Opisujesz wszystko tak realistycznie co przyciąga uwagę. Już nie mogę doczekać się nowego rozdziału i mam nadzieję, że dodasz szybko nowy, kochana ! <3
OdpowiedzUsuńPS. Gdyby mi nie usunęło tego komentarza byłabym pierwsza ;C
szok? zachwyt? paraliż (hahaha) nie wiem jak to opisać, ale nadrobiłam i jestem zachwycona. narkotyki? ciekawe, czytałam taki jeden blog, także z udziałem Justina, ale nie był tak dopracowany jak ten. dziękuję ci za ten rozdział i jak możesz informuj mnie o następnych :)
OdpowiedzUsuń+ zapraszam na www.calm-island.blogspot.com