Łączna liczba wyświetleń

czwartek, 30 sierpnia 2012

[2] Ćpun wierzy w to, co mówi. Tylko za minutę, myśli już całkiem coś innego...



/ Alice /

Spojrzałam na Willa, bezczelnie się uśmiechając. Blondyn wtargnął beztrosko do mojego miejsca. Jedynego, gdzie czułam się bezpieczna i silna. Zatrzasnęłam z hukiem drzwi, siadając na łóżku. Co chciałam mu przez to udowodnić? Nie wiem. Może chciałam mu pokazać, że jest u mnie. Że ma mnie szanować. Ale oczywiste było to, że zaraz zacznie mi wszystko tłumaczyć. Jaka to Barbara jest biedna i niewinna. Okropna z niej suka. Tyle miałam do powiedzenia. Ona nie szanowała mnie, więc dlaczego ja miałam to robić? Dlaczego ja miałam się starać, a ona nie? W mojej głowie, rodziło się mnóstwo pytań. Niestety. Nie potrafiłam odpowiedzieć na żadne. Przez dłuższą chwilę myślałam o ludziach, którzy mnie otaczali. William był ładny. Barbara też. I Justin. I Scarlett. I Elizabeth. I Vanessa. A jaka byłam ja? Byłam zupełnie normalna. Nudna. Samotna. Nieszczęśliwa. Blada. Mściwa. Zagotowała się we mnie wściekłość. Postanowiłam, że nie dam Willowi dojść do głosu. Od razu zaczęłam groźnym tonem.
- Jeśli mamy rozmawiać o tej psycholce, to od razu wyjdź! – rozkazałam, wskazując palcem drzwi. Brat spojrzał na mnie zdziwiony, mrużąc podejrzliwie oczy. I wtedy do głowy wpadł mi genialny pomysł. Postanowiłam wyjść wieczorem do apteki, aby dostać tabletki LSD. Tylko tam legalnie mogłam je kupić. Nie znałam żadnych osób, poza Alexem i Justinem, które by handlowały narkotykami i jednocześnie ćpały. W nocy mogłabym wziąć taką jedną, maleńką tabletkę i popić winem. Wtedy na pewno czułabym się rewelacyjnie. Żadnych problemów. Ja. Znowu byłabym wspaniała. Znowu chciałoby mi się latać. Tak, plan idealny.
- Barbara jest najważniejszą kobietą w moim życiu. I będziemy o niej rozmawiać. Dlaczego ty ją tak traktujesz, co? – słysząc słowa Willa, coś we mnie pękło, jednocześnie się kończąc. Ona była najważniejsza. Ja się nie liczyłam. Moje uczucia również. Nie było miejsca dla mnie. Barbara miała rację. Nie jestem nikomu potrzebna. Jestem zerem. Ale nie takim okrągłym, jak dzieci mają zwyczaj pisać w zeszytach w pierwszej klasie. Ja byłam trochę pociągłym zerem, chudym. Mieściło się we mnie tylko kilka tabletek. A chciałam mieć ich w sobie całą masę. Nieograniczenie dużo.
- Słuchaj, niewiele mnie interesuje. Skoro jest dla ciebie taka ważna, to sobie do niej idź. Pieprzcie się wszyscy. Kiedyś ucieknę z domu i będziesz miał za swoje. A teraz, wyjdź! – odfuknęłam, ponownie wskazując blondynowi drzwi. Bez słowa, wyszedł. Byłam sama. Znowu pusta i zwyczajna. A ja nie chciałam być zwyczajna. Chciałam być rozrywkowa. Chciałam się bawić i fantazjować. I jak zawsze mieć mnóstwo pytań, na które nie znałam odpowiedzi. Byłam tym zafascynowana. To mnie nakręcało jeszcze bardziej. Zdjęłam ze swojego ciała delikatną sukienkę, w kolorze pudrowego różu. Stanęłam przed ogromnym lustrem, wpatrując się w swoje odbicie. Nic nadzwyczajnego. Długie, chude nogi, niczym u modelki. Wąskie biodra i płaski brzuch. Dotknęłam zimną, od nadmiaru nerwów, dłonią, brzucha. Sunąc nią raz po raz w górę. Zatrzymałam się na piersiach. Otoczyłam je subtelnie, przypatrując się im. Były… zwykłe. Jak ja. Niewielkie. Płaskie. Małe wzgórza – pomyślałam. Wyjęłam z szafy ciemne jeansy, biały top na ramiączkach i szarą bluzę. Wsunęłam wszystko na swoje ciało, a na sam koniec ubrałam na stopy białe adidasy. Nie musiałam być elegancka, aby czuć się sobą. Musiałam tolerować swoje ciało i charakter. Nie mogłam się zmienić. Byłam uwięziona w swoim ciele. Zamknięta na cztery spusty. Samotna. Westchnęłam bezgłośnie, wsuwając do kieszenie spodni pięćdziesiąt dolarów. Nie wiedziałam dokładnie, ile kosztują takie tabletki. Ale potrzebowałam też pieniędzy na wino, które mogłabym wykorzystać, do swojego sprytnego planu. Dzięki temu, rozpętałaby się afera, a ja mogłabym pod tym pretekstem, uciec z domu. Idąc w kierunku apteki, natknęłam się na Alexa. Był sam. Wydawało mi się, że jest naćpany, ale może tak tylko mi się przywidziało…
- Cześć Ally! – wykrzyknął, szczerząc się szeroko w moim kierunku. Westchnęłam, odpowiadając mu tym samym. Chłopak wsunął pomiędzy moje palce hasz i kazał zapalić. Tak też zrobiłam. Gryzący dym wdarł się do mojego nosa. Zaciągnęłam się zbyt szybko, przez co moim ciałem zawładnął kaszel. Alex z szerokim uśmiechem wyciągnął mi z ręki jointa i kilkakrotnie poklepał mnie po plecach. Kiedy kolejnym razem odebrałam z jego rąk skręta, zaciągnęłam się nieco ostrożniej, na chwilę zatrzymując dym w ustach, a później powolutku wciągając go do płuc. Tym razem zakaszlałam jedynie dwa razy. Kilka minut później, poczułam się okropnie zmęczona. Brunet uśmiechnął się szeroko, pytając, czego mi potrzeba. Odparłam, że LSD. Sprzedał mi całe opakowanie za pół ceny. Byłam z siebie dumna. Cholernie dumna. Ale nawet, gdy doszłam do domu, moja głowa była ciężka. Jak z ołowiu. Marzyłam tylko o przyjemnym, długim śnie. Na szczęście w domu nikogo nie zastałam. William na pewno zabrał Barbarę na jakąś wybitnie drogą kolację w restauracji, która odpowiadałaby blondynce. Wzdychając kilkakrotnie, położyłam się do łóżka, zamykając oczy. O dziwo, sen wcale mi nie sprzyjał. Ciągle wydawało mi się, że ktoś tutaj jest i do mnie mówi. Haszysz widać bardzo źle na mnie wpływał. Czułam się fatalnie. Zupełnie inaczej niż po LSD. Z nimi było zupełnie inaczej. Z początku czułam się przygnębiona, ale oddałabym wszystko, aby po chwili znowu poczuć się upitą szczęściem. Trzy godziny później, gdy Will szedł spać, zbiegłam cichutko do kuchni, a tam, nalałam pełen kieliszek czerwonego wina.  Wino pachniało tak przyjemnie, że marzyłam o piciu go, non stop. Mógłby być moim codziennym napojem. Mogłabym gasić nim pragnienie. O matko, Ally, chyba na serio zwariowałaś – pomyślałam, chichocząc pod nosem. Łyk za łykiem opróżniałam kieliszek. Później drugi i trzeci. A kiedy poczułam się pijana, sięgnęłam drżącą dłonią po pudełko leżące na stole. Było pełne moich tabletek. Ono mogło być pełne? Ale dlaczego ja nie? Ja nie mogłam ich brać i brać. Nie tyle, ile bym chciała. Dlaczego? Życie jest takie niesprawiedliwe. Ja też bym chciała być wypchana po brzegi przez te durne tabletki… Nie, nie. Chwila. One nie są durne. To moje przyjaciółki. Najlepsze przyjaciółki. Powinnam traktować je z godnością. Nie mogą być na tym samym poziomie co ta głupia przybłęda, która pojawiła się w moim domu. Piętnaście minut później, kiedy osiągałam szczyt samotności, do kuchni wparował William. Widząc jego minę, roześmiałam się głośno i melodyjnie. Mój śmiech, był niczym przy tym Barbary, ale też mi się spodobał. Oczywiście, miałam pewność, że to moje przyjaciółki tak wszystko we mnie ulepszają. Teraz mogłabym wziąć ich całą masę. Zrobiłabym się piękniejszą. Śmiałabym się cudowniej. Will byłby ze mnie bardzo dumny. Wiedziałby, że ma inteligentną i dobrze ułożoną siostrę. Westchnęłam beztrosko, opierając głowę na dłoni. Miałam ochotę na jeszcze jeden, mały kieliszek wina. Wlałam resztę cieczy do kieliszka i szybko go opróżniłam. Blondyn nadal stał w tym samym miejscu, kręcąc głową. Wkrótce usiadł obok mnie i ujął moje dłonie w swoje. Szybko je wyrwałam, ponieważ poczułam, że jestem w niebezpieczeństwie. Ten gnój chciał mnie skrzywdzić. Chciał mnie zgwałcić. Mój brat był pedofilem. Zaczęłam się wydzierać, zrzucając wszystko z szafek. W pewnym momencie do kuchni wpadła Barbara, przyglądając się, jak Will próbuje mnie uspokoić. Ale to było na nic. Ich twarze były niczym z horroru. Wpatrywali się we mnie swoimi ogromnymi, wyłupiastymi oczyma. Byli obleśni. Na ich skórze pojawiła się sierść. Cofając się, upadłam tuż przy szafce, uderzając głową o jej róg. Skuliłam się, najbardziej jak mogłam, po czym zaczęłam szlochać. Usłyszałam głos Barbary. I śmiech. Ale nie był już taki cudny i wspaniały, jak dotychczas. Był okropny. Rechot żaby – pomyślałam. Wrednej, zielonej ropuchy. Tak. Barbara była ropuchą, niszczącą moje życie. Will próbował się do mnie zbliżyć, ale mu na to nie pozwalałam. Nie mógł do mnie podejść. On chciał się na mnie mścić, za tę całą sprawę z Barbarą. Muszę stąd uciec. To nie był mój dom. To było obce miejsce, w którym nigdy nie byłam. Po pewnym czasie, zamknęłam oczy. Byłam w raju. Moja dusza znowu mogła latać. Szłam przez ogromny, zielony las, pachnący jaśminem. Wzdychałam, rozglądając się po mojej oazie spokoju, której nikt nie śmiał zburzyć. Na gałęziach drzew, zamiast liści, były moje tabletki. W różnych kolorach.
- Alice, co ty ze sobą robisz? Siostrzyczko… - wyszeptał cicho William, chcąc zbliżyć się do mnie. Mój raj zniknął, a w głowie jedynie mi szumiało. Zrobiło mi się okropnie zimno. Czytałam na ulotce, dołączonej do tabletek, że jako skutki uboczne, pojawia się między innymi gorączka. Drżałam z zimna.
- Nie jestem Alice. Jestem Ally. Nie zbliżaj się. Nie podchodź. Albo podejdź. Ale zdejmij tę maskę. Wyglądasz w niej okropnie – wymamrotałam, kołysząc się na kuchennych kafelkach. Blondyn spojrzał na mnie, kręcąc głową.
- Nie mam nic na sobie – odparł i zaczął się do mnie zbliżać. A ja zaczęłam panikować. Znowu. Był obleśny. Jego ciało przypominało owłosioną, trzęsącą się galaretę. Jedynym moim wyjściem, był krzyk. Zaczęłam wydzierać się na całe gardło, aby do mnie nie podchodził, nawet na krok. Zatrzymał się. Włączył bardzo głośno radio. Wiedział, że mnie to udobrucha. Kochałam muzykę. Głośną muzykę. Szaloną. Radosną. Pełną szczęścia.
- William, przestań. To jest kompletna wariatka. Ona chce rozbić nasz związek – powiedziała Barbara, odciągając blondyna ode mnie. Jednak on się nie poruszył. Twardo klęczał obok mnie, głaszcząc delikatnie moje włosy. Znowu poczułam się kochana. A wcale tego nie chciałam, ponieważ zdawałam sobie sprawę z tego, że on zaraz odejdzie. A ja znowu będę sama. Wyczerpana do granic możliwości. Pusta. Naiwna. Dziecinna. Samotna.
- Idź stąd, Barbaro. To moja siostra. Muszę się nią zaopiekować – warknął w kierunku blondyny, Will. Po chwili uniósł moje ciało i pozwolił, abym wtuliła się w jego klatkę piersiową. Czułam się tak wspaniale. Jeszcze lepiej, niż w moim raju. Kiedy William położył mnie w moim pokoju, w moim łóżku, przymknęłam powieki. Teraz byłam znowu bezpieczna. Bezpieczna i kochana. Tak. To tak cudownie czuć się kochaną. Mieć na kogo liczyć. Jednak moje szczęście, nie trwało długo. Prawdziwa wojna, rozpętała się kolejnego dnia…


Samotny człowiek jak zapomniany ziemniak. Jego przyjaciółmi jedynie szalone króliki na pustym polu...

____

Przepraszam za to, że w ogóle się nie postarałam. Mam nadzieję, że wkrótce mnie olśni i czymś was zaskoczę! Do następnego :*

http://my-love-is-like-a-star.blogspot.com/



4 komentarze:

  1. co do rozdziału, świetnie wyszedł. kocham cię za to jak to opisujesz, bo przekazujesz tyle emocji, coś niesamowitego, oby tak dalej c:
    + nie chce być chamska, ale na moim blogu istnieje cos takiego, jak zakładka ze spamem :)

    OdpowiedzUsuń
  2. To jest po prostu boski i ty o tym wiesz, nie wiem co mogę napisać więcej. Po prostu brak mi słów - IDEALNIE ! Dawaj szybko nn ;*

    OdpowiedzUsuń
  3. Ty się nie postarałaś? 0,o chyba Cie coś boli... A tak na poważnie, rozdział świetny. Szczerze? to nie mam słów, żeby go opisać, więc nie gniewaj się, ale skończę komentarz. Teraz... No.. Już koniec. Pozdrawiam! Buziakiii:*** [bad-life-timer.blogspot.com] KONIEC KOMENTARZA. xDD

    OdpowiedzUsuń
  4. rozdzial jest swietny :). poplakalam sie az :)
    idealnie wszystko opisalas. jej uczucia, zachowanirvpo narkotykach... jestem pod wielkim wrazeniem ;) oby tak dalej xD

    OdpowiedzUsuń